
Pamiętam wyraźnie sen sprzed wielu lat. Śniłam w nim o domu, w którym niedawno zamieszkaliśmy. Spacerowałam po dużym, nasłonecznionym ogrodzie, który nie różnił się niczym w swoim wyglądzie od tamtego cudownego, pełnego tajemnic ogrodu z czasów mojego dzieciństwa, gdy upalne lato spędzałam zawsze u dziadków.
Przez kolejną tamę w duszy wdziera się światło i opromienia cząstkę więcej, a potem spokojnie wygasa, jak zachodzące nad wodami słońce. I znów wracam do chwili obecnej. Ale jakże ona jest przemieniona.
Dawne i obecne strumienie krwi zbiegły się u swego źródła i uciszyły, dotknięte Jego Obecnością. Krew nagłym blaskiem rozjaśniła życie, ogrzała ogniem, utuliła w cieniu Rany.
W ostatnim czasie poddałeś mi myśl, bym postarała się opisać, jak na obecnym etapie życia przeżywam swoją twórczość i jaki mam do niej stosunek. (…) Mam nadzieję, że chociaż w jakiejś mierze zapobiegnie to powtarzaniu tamtych zupełnie już nieaktualnych rzeczy przez ludzi komentujących przy okazji różnych okoliczności moją twórczość.
Na początku było Słowo, a potem, gdy świat został już stworzony, Pan Bóg posłał z nieba światło, czyli przekazał ziemi swoje anioły, by chroniły pamięć o ludziach i wydarzeniach, prowadząc drobiazgowo i z namaszczeniem wieczyste zeszyty.
W ogrodzie zakwitły pierwsze gałązki forsycji. Od rana niebo zaniesione było chmurami i kropił deszcz, dlatego zrezygnowałyśmy z Bronią z południowego spaceru.
Wczesnym przedpołudniem usiadłyśmy z Bronią na przyzbie domu, żeby porozmyślać trochę o minionym tygodniu i o tym, co czeka nas w najbliższym czasie. Ćwierkania wróbli i skrzeczenie awanturujących się sójek drżące nad naszymi głowami, zagłuszały czasami dobiegające zza stodoły głośne dźwięki bronujących ziemię traktorów.
Tego dnia spłynął na mnie słodki, łagodny smutek. Nie wiem, co go wywołało. Był wczesny, marcowy poranek. Jak co dzień zjedliśmy razem śniadanie, rozmawiając o tym, co trzeba będzie dziś zrobić, potem odprowadziłam Cię do bramy i przyjęłam z Twojej ręki błogosławieństwo.
W obliczu spotkania z odwieczną Tajemnicą — której wewnętrznych głębi i otchłani nie jesteśmy w stanie przeniknąć ani zdobyć ludzkim wysiłkiem, a w które jedynie w niezależnym od naszych domniemanych zasług, czysto miłosnym objęciu możemy zostać wprowadzeni — ogarnia nas i przeszywa jednocześnie trwoga i zachwyt, mysterium tremendum et fascinans.
Rankiem odprowadziłam Cię za dom, ucałowałeś mnie w bramie, a potem długo jeszcze stałam czekając, aż znikniesz na horyzoncie. Wiał silny wiatr i oczy same łzawiły. Pomyślałam, że zanim wezmę się do jakiejś pracy, najpierw wyprowadzę Bronię na krótki spacer (czeka mnie wciąż sporo listów do napisania i czuję też, że chciałabym raz jeszcze zmierzyć…