Ogród milczy. Przez okno obserwuję, jak rozorane miejsca napełnione wodą z zimowych roztopów odbijają następujące po sobie jutrzenki i zachody słońca. Czerwone, połyskujące, rozżarzone pasma studzi w ciągu dnia wzruszająca niebieskość styczniowego nieba.
Bo jest to zamiar heroiczny i awangardowy, który nie może się wydarzyć bez uszczerbku dla każdej z tych unikalnych chwil, darowanych chyba przede wszystkim dla intymnego uczestnictwa. Uczestnictwa właśnie, a nie obserwacji. I nawet mógłbym się zgodzić, ale… co jeśli ktoś czuje trwałe przynaglenie właśnie do tego ryzykownego, pionierskiego zadania bycia kronikarzem łaski?
strużka światła sprawiła to.
„Kiedy w 2018 roku po raz pierwszy zetknęłam się z Twoimi pracami, podpisane były pseudonimem Laura Makabresku. Dziś coraz częściej funkcjonujesz pod swoim prawdziwym nazwiskiem – Kamila Kansy. Czy ta zmiana coś oznacza?”
Rozmyślam o świecie i każdej najmniejszej nawet chwili, o tych milczących przypowieściach o Miłosierdziu Boga.
„Istnieje nocna, łagodna jasność ducha, kiedy dusza wolna od służby i zajęć wiążących ją za dnia, swobodna i skupiona zarazem, wnika w głębię powiązań swej własnej istoty i życia, świata i nadświata.”
No właśnie dlatego. Bo wychodzimy. Trzeba zostawić tak właśnie jak jest. Na stole. Niech sobie stoi.
Panie Jezu, naucz nas liczyć dni nasze. Uczyń nas na swoje podobieństwo – dodaj nam mądrości, abyśmy umieli rozpoznać Twoje drogi, dodaj nam odwagi abyśmy poszli za Tobą, gdy już je rozpoznamy, dodaj nam bojaźni, abyśmy w drodze nie trwonili Twoich darów, dodaj nam wiary, abyśmy przyjęli ubóstwo z Twoich rąk.
Jednak wracam i ogołocona pozwalam, by wyczerpały się do końca maleńkie resztki ognia, które żarzą się jeszcze przez chwilę na podatnej powierzchni duszy.
W ostatnim czasie trudno jest mi o modlitwę wewnętrzną przeżywaną w skupieniu w domu. Dlatego te trzydzieści minut, czasem więcej, staram się modlić podczas przechadzki po okolicy.