Przemierzam drogę z Mokrzysk do naszej wsi. Jest gorąco, duszno. Oho, znów zbiera się na burzę – myślę. Zatrzymuję się i zsiadam z rowera, żeby napić się wody z butelki. Szukam odrobiny cienia i układam się w nim. Słońce przebija się przez korony starych lip, spływa po ramionach, spija pot ze skóry. Opieram zmęczone ciało o twardy pień, zamykam oczy, słucham: niekoszone łąki syczą coraz głośniej, upał i strach przed tym, co nadchodzi, podsyca ich nerwowe dźwięki.
Siedząc długo bez ruchu, teraz przypominam sobie: któregoś lata, jako dziecko, byłam w tej okolicy. Najpierw jednak powiedziałam dziadkowi: chcemy pójść do sąsiedniej wsi i obmyć ciała w cudownej wodzie ze studni ze źródłem św. Stanisława.
Wróćcie przed zmrokiem – odpowiada dziadek. Uśmiecham się. Za plecami wszystkich zawieramy milczące porozumienie. Biorę siostrę za rękę i idziemy. Po godzinnej wędrówce pieszo w końcu docieramy na miejsce. Nie ma nikogo oprócz nas. Wchodzę pierwsza do drewnianej altany krytej gontowym dachem. Uważaj, bo wpadniesz, mówi siostra. Zakrywam jej usta dłonią, żeby nie spłoszyć tajemnicy, a potem odwracam się i zaglądam w gardło studni.
Pociąga mnie ciemne i chłodne.
Mówię w nie, a ono zawsze odpowiada mi.
Woda na dnie porusza się w rytm naszych oddechów,
przewodzi nasze drgania, nasze przedłużające się rozmowy.
Studnia św. Stanisława jest większa od tej przy naszym domu. Siostra czuwa przy wejściu do altany, a ja pochylam się i spuszczam głowę coraz niżej i niżej. Czuję wilgoć na policzkach i chłód na odkrytych ramionach. Wyciągam ręce: uspokajają się obcując z mrokiem. W głębokich ciemnościach wreszcie wyczuwam serce studni i to, jak pulsuje światłem. Jesteś tu?, pytam. Jestem, odpowiada. To mi wystarczy.
Z kim tam rozmawiasz, pyta siostra. Myślę, że z Poicielem Łań, odpowiadam. Podejdź tu, a przekonasz się. Pochylamy się obie i wyciągamy ręce, jakbyśmy wspinały się nocą po śliskich murach wieży. Gdzie On jest, pyta siostra. Nie wiem – mówię. Lubi ukrywać się w nieoczywistym i przez moment zajaśnieć pośród ciemności. Wyczekuj Go, nasłuchuj, pragnij. Podzielaj Jego pragnienie. Pragnę, mówi ona. Pragnę, powtarzam za nią. Pragnę – powtarzają wróble, wieś, słońce i konary lip. Pragnę, powtarza po nas echo.
A dzisiaj, w ten upalny dzień, gdzie jesteś?, pytam. Spod lip do studni jest niedaleko. Czy gdybym weszła do altany, pochyliła się z wiarą – jak wtedy – odpowiedziałbyś mi?
Trwam na miejscu, zamykam oczy.
Ciemność jest cicha i wielka.
Uwiedziona, posłuszna światłu, opuszczam ręce:
poddaję się głębinom serca.
