O Chłopcu, który siodła dla nas konie do lotu
W zimową noc na zachodzie z półmroku wyłaniają się światła. Odkładam kromkę chleba na stół, mrużę oczy, przez porysowaną wędrującym mrozem szybę próbuję przyjrzeć się temu dokładniej. Boże drogi, co to może być, pytam cię. Teraz milczysz. Wyjdę sprawdzić, myślę. I już po chwili, wywabiona z domu migotliwą, nieruchomą procesją ogników, okutana ciężkim płaszczem, z chustą owiniętą wokół głowy, mijam stodołę, otwieram olchową furtkę i skrzypiąc butami w śniegu idę kawałek przed siebie, idę w ciemne pole.
Teraz widzę wyraźniej, z bliska. Ktoś rozpalił światła wzdłuż miedzy. Niemy pochód płomiennych, milczących psalmistów prowadzi pod nasz dom. Kto do nas zmierza, zastanawiam się, i gdzie jest ten, który przyniósł ze sobą światło, rozpalając je w równych odstępach, co kilka kroków. Światła palą się uroczyście zaprószone w śniegu, nie gasi ich głęboki chłód nocy ani wiatr.
Czy nie widziałam tego już wcześniej, we śnie? Pamiętasz przecież, pytałam cię o jego sens. Pytałaś, a Ja prosiłem cię jak zawsze o cierpliwość. Krzywdowało mi się to czekanie, wiesz przecież, mówię. Chciałam odczytanie jego znaczenia przyspieszyć. Napisałam nawet wtedy o całej sprawie do Joanny. We śnie to właśnie ona wręczyła mi do ręki czarno-białą fotografię, na której zobaczyłam to, co widzę naocznie teraz: nasz dom pośród gwiaździstej, zimowej nocy, rozpalone wzdłuż całej miedzy światła, spokój. Na fotografii był też chłopiec. Biegł miedzą w stronę naszego domu. Pomyślałam, że to jej syn. Kim był ten chłopiec, pytam cię.
Od nasłuchiwania twojej odpowiedzi odrywa mnie skuczenie psa. Budzi we mnie instynktowny lęk. Może ktoś tu jednak jest, myślę, i od razu żałuję, że wychodząc nie wzięłam z ganku latarki. Halo, czy ktoś tu jest, pytam w ciemność. Ja jestem, odpowiada głos. Słyszę miarowe skrzypienie kroków, powoli zbliżają się w moją stronę. W głębokiej czerni, która mrowi w oczy, dostrzegam kształt małego Chłopca. Staje na przeciw i milcząc przedłużającą się chwilę patrzy mi prosto w oczy. Dziwnie obezwładniająca ciało i duszę zdaje mi się jego pogodna bezpośredniość. Spięte, gotowe do ucieczki mięśnie, teraz odpoczywają pod jego spojrzeniem prawie beztrosko. Przyglądam mu się uważnie, a może po prostu nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Dlaczego się uśmiechasz, Chłopcze, pytam. Chodź za mną, odpowiada Chłopiec, a zobaczysz więcej.
Chłopiec odwraca się i zaczyna znikać mi z oczu. Nie namyślając się długo, wyruszam śladem za nim. Idę i patrzę na jego niewyraźną, gubiącą w mroku szczegóły sylwetkę. Teraz jednak dostrzegam, w co jest ubrany: ma na sobie czerwony płaszcz z ciepłej wełny i wyświechtane bladoniebieskie spodnie. Wytężam wzrok, żeby go nie zgubić.
Rozpoznaję przecież ten głos, myślę. Teraz jednak wydaje mi się bardziej wyraźnym. Jakby wyciągniętym z głębi na powierzchnię, bliskim innym głosom, które znam, choć w przeciwieństwie do nich jest głosem o niepowtarzalnej architekturze, uformowanej niezwykle przestronnie i jasno, i lekkim, lekkim tak dojmująco, jakby był westchnieniem ciszy ciepłego wieczoru i rześkiego poranka. Co by się nie rzekło, teraz, wydobyty wprost z jego krtani, nie budzi podejrzeń wobec poczytalności mojego własnego umysłu, skądinąd, skłonnego do różnych twórczych fantazji. Widzę wyraźnie i jasno, że należy do kogoś, kto zostawia w śniegu swoje drobne ślady. A jednak dziwi mnie, że jest to głos dziecka. Gdy rozmawialiśmy wcześniej, wydawało mi się, że jesteś starszy, mówię. Czy jednak myśl tę wypowiadam z siebie na głos, czy może swoim zwyczajem zwracam się do niego w samym rdzeniu duszy, tego nie wiem. Chłopiec, ani głos z wnętrza nic nie odpowiada.
Idziemy przed siebie miarowym tempem w milczeniu. Tuż za kapliczkami skręcamy w prawo, mijamy brzezinę i schodzimy z drogi. Teraz zmierzamy w stronę ujścia Niedźwiedzia. W ciemności wdycham jego obecność. Przyglądam mu się uważnie, przez to parę razy potykam się o jakąś zaspę i prawie upadam. Nie mogę jednak oderwać od niego swojego patrzenia. Chłopiec na głowie nosi opuszczone gniazdo i włosy mu pachną wiatrem ciągnącym przez zimowe pola. Gałązki cierniowe muszą kłuć go w skronie, bo po policzkach i po jasnym podbródku spływa kroplami krew. Dlaczego nie zobaczyłam tego od razu, zastanawiam się. Jego uśmiech, przy pierwszym spojrzeniu w tę pogodną, chłopięcą twarz, zdawał się obejmować wszystko, wchłaniał w siebie boleść, przyswajał ją bez skargi. Teraz jednak dostrzegam to, czym może od razu nie chciał się dzielić, albo wobec czego ja pozostawałam niewzruszona.
To od jego krwi tak smakuje słodko powietrze, które łapię głęboko w płuca, myślę. Idę blisko, coraz bliżej: wdycham krew, wodę i światło. Wdycham trwożny, zimowy wiatr. Łapię zachłannie małe iskry radości, które Chłopiec rozsypuje wokół siebie idąc. Łapię je i pochwycone ostrożnie jak świetliki oglądam w zamkniętych dłoniach. Czuję, jak od tych iskier rozgrzewam się cała, jak żarzy mi się serce i zajmuje podszewka duszy.
Dochodzimy do ujścia rzeki. Chłopiec zatrzymuje się i odwraca w moją stronę. Usiądź tutaj, mówi. Wskazuje palcem miejsce – wystający spod śniegu ścięty pień starego drzewa. Siadam. Jedz, mówi mi. Jem, usta otwieram do czerwonych owoców jego słów. Ze słów cieknie światło. A może to jego małe dłonie tak krwawią. To także dostrzegam dopiero teraz – rączki, którymi mnie karmi są dziurawe w środku. Jak to możliwe, pytam go. Przecież jesteś moja, dlaczego się dziwisz, pyta mnie. Wszystko co mam, oddaję tobie, mówi. Tutaj, szlakiem Moich ran, uciszonym nurtem przepływa miłość. Przyłóż ucho, posłuchaj, mówi. Kucam przy nim, przykładam ucho najpierw do jednej dłoni, którą mi podaje, za chwilę do drugiej. Potem cała, ośmielona gestem jego otwartych ramion, przywieram do wielkiego, ciemnego otworu w jego wełnianym płaszczyku. Mam zamknięte oczy. Widzę w sobie teraz, jak rozpościera i pochyla się przed głodem ogród. Spadają z niego słodkie owoce i wpadają w jego otwarty pyszczek: ogród karmi cierpliwie, karmi do syta. Karmi ślepy, zachłanny, popiskujący z cicha głód, jak swoje najsłabsze pisklę. Wasz głód mam we krwi, mówi Chłopiec. Jego myśl widzę teraz jasno, jakbym widziała ją częścią duszy, która otarła się o łaskę.
