czekamy

ptaszkowie

Po śladach łaski

Piszę ze strachu, mówię.
Mówi on: pisz w stronę miłości.

Piszę, a potem napisane podaję do ręki jemu.
Daję, a potem zabieram. Znów daję.

Uwierz, zapewnia mnie: ani jedna kropla nie została uroniona
z tego, co zostało objawione. Nie upuszczono ani ułomka.

Wierzę jego dłoniom, gdy chwytają kruche ciało
na kamiennych ołtarzach. Myślę wtedy: są silne,
silne i niewzruszone, poddane lekkości chleba.
Drżę, gdy stają się puste, dociążone nurtem życia,
gdy na linii brzegu ocierają się o ślady dawnego.

Dawne wychodzi ze mnie na brzeg. Chwyta,
a potem kąsa.

O zmierzchu idę przez ogród, podlewam go, słyszę:
korzenie malw i dzikiej róży łapczywie ciągną wodę,
pełne napięcia się nią upijają. Myślę: przyjęły w siebie
do ostatniej kropli. Potem noc otwiera im kielichy,
na kielichach lśni woda, spokojnie lśni objawione.

Zapisuję: z ran i owoców tej przyjaźni
wielu chorych spożywać będzie. Przyjdą tu
po śladach łaski, doprowadzeni światłem ran
i wonią owoców.