czekamy

ptaszkowie

Światła Getsemani I

Mój strach. Czy wyczuwa go? 

Mój strach mógłby ich ze sobą pomylić. Czasem się na tym łapię. Czasem tak właśnie się dzieje. Na przykład kolor oczu, gdy zbyt długo w nie patrzę. Cień przemykający po powiece bezszelestnie, za którym podążam na przepaść źrenicy.

Mówię: nie możemy tu dłużej zostać. Nie możemy tak trwać na przeciw siebie, żebym ci się przyglądała, badała kolor tęczówek, wnikała we wszystkie jego odcienie i czekała, zastanawiając się, czy jeszcze trochę zmętnieje, czy stanie się podobny tamtemu, dając sygnał do ucieczki. Proszę cię: chodźmy już, chodźmy stąd. 

Widzisz, idąc w stronę światła mogę zbliżać się do ciebie.
W świetle, do którego zmierzamy, poznawać cię.
Będziemy szli bardzo powoli.
Jak wiele moich kroków mieści twój jeden.

(Twój strach. Wyczuwam go, gdy na ciebie nie patrzę.)

Minęliśmy upalne miasto.
Światło powoli gaśnie.
W którą stronę teraz pójdziemy? Zapada głęboka, lipcowa noc.

Tutaj cię nie wpuszczę. Nie możesz wejść do domu. Zatrzymać się.
Jednak nie odchodź, za chwilę znów przyjdę.

Spotkamy się w Ogrodzie, mówisz.
Odpowiadam: uklękniemy pośród jego milczenia.

Dodaję jednak: zawsze mogę stamtąd uciec.
Dopowiadasz: zawsze będę tam na ciebie czekał.

Dopytuję: jak mogę ci uwierzyć? Czy mogę włożyć rękę w twój bok?
Sprawdzić serce.

Milczysz.

Podnoszę wzrok. Pośród ciemności dostrzegam Ogrodnika.

Też go widzisz.
Twoje oczy tracą brzeg,
przelewają się łagodnie
w ciszę Ogrodu,
nabierają koloru z prawdy,
mogę w nie bez lęku patrzeć.

Patrzę.

W ręce trzymam krwawiący promień.
Płatek światła.

Pewność do głębi
ciszy.