Zdumiewające opowieści, przepotężne sensy wyradzające z głębin życia różańcem obrazów. Znów nie dają mi spokoju, znów szeleszczą cicho, gdy wczesnym rankiem po lekko oszronionej ścieżynie posuwam wolno stopy obute w czułość zielonych kaloszy, o dwa rozmiary za dużych, pchając przed sobą napakowane po brzegi taczki. I gdy czuję wzbierającą przejrzystość wczesnowiosennego nieba nade mną i dotykając palcami świętej radości policzka rozświetlonego śladem pocałunku Twoich warg, Kochany, pozwalam tej radości przeszyć się cała i proszę, proszę tak bardzo, bym mogła jeszcze jakiś czas pozostać nią otoczona.
I w radości tej szeroko otwartej, która jak krew pulsuje czystym życiem, czuję jak po promieniu światła schodzą w nasze strony, do naszej wsi bosi aniołowie. Stopy mają ciche, jakby poruszali się w miękkim mchu, lub jak gdyby stąpali po głębokiej ciemnej wodzie. Nie podnoszę wzroku, razem pochylamy się nisko nad ziemią, bo pracy na ten dzień jest co niemiara, dziesięć młodych sosen i kilkanaście gałązek wierzby czeka, by je wreszcie posadzić, tak by wiatr mógł odtąd dniem i nocą kołysać ich wielkie zamyślenie. Pracuję więc w pocie czoła, a moi towarzysze nie odczuwając chyba żadnego utrudzenia, zdają się nieprzerwanie śpiewać, a pieśń ich podchwytywana przez ptaki, przenika moją duszę nieopisaną tęsknotą.
Nagle słyszę z oddali dźwięczne, serdeczne Szczęść Boże. Zatrzymuje się przy nas na chwilę Bogusia. Rozmawiamy o starych odmianach jabłoni, których słodkie owoce najlepiej nadają się na przetwory i o bieleniu pni. Potem z zachwytem słucham opowieści o różach wielokolorowych, które Bogusia kupuje czasem na przecenie w Biedronce. Stoimy tak gawędząc, a jasne ciała aniołów krzątają się wokół nas. Bogusia obiecuje wykopać dla mnie czernicę i malinę białą ze swojego ogrodu. W przyszłym tygodniu wybieram się więc w odwiedziny. Teraz już żegnamy się z uśmiechem.
Tak mijają godziny i słońce z wolna zatacza nad nami uroczysty krąg. Bronia przysnęła przy taczkach z narzędziami i nawozem. Na dziś skończone. Wracamy, Broniu. Czy słyszysz? Zapadła wieczorna cisza, ale na ziemi wokół nas jeszcze przeświecają ciepłe ślady czyjejś troskliwej obecności, która czasem podrapała Cię za uchem. Zapamiętaj ten zapach, bo tu, przy naszej miedzy odemknęło i skropliło się łaską niebo.
Pod koniec dnia siadam jeszcze zmęczona przy kuchennym stole, który także poczyna mnie zdumiewać. Bo oto widzę, jak rdzawa plamka światła przysiadła na kromce chleba, której nie dojadłeś rano i drży. Och, błogosławiony Sensie, jakże czule mnie prześladujesz. Pozwalam Ci przenikać moją uwagę, dotykać serca, rozścielać się w duszy. Goszczę Twoje anioły.
Czy to możliwe, by rana widzenia pozostawała tak długo otwarta? Nadeszła już bowiem noc, jednak przez sączącą się coraz ciszej krew słyszę jeszcze jakieś tajemne głębie, słyszę, mój Kochany, oddech Twój, co czerpie z nieskończoności Sensu i mnie w jego miękkich mrokach zanurza do snu.
Dzieciństwo nie przeminęło, to my oddaliliśmy się od niego
i teraz dane jest nam wracać, krok po kroku, w pełnię Pocieszenia.
