czekamy

ptaszkowie

Z listu do Aleksandry

Droga Aleksandro,

dni coraz krótsze. Światło zmieniło swoje zwyczaje i w naszym domu przenika teraz kąty, które przez całe lato pozostawały w cieniu, drzemiące i ukryte. Staram się być owych światła zwyczajów uważną obserwatorką i powierniczką. Odkąd nadeszła jesień, coraz więcej śladów na kliszy, coraz więcej starań, by przechować, zachować te jaśniejące utulenia, co przenikają do rdzenia coraz łatwiej i prościej wzruszające się serce. Dużo o tym świetle ostatnio rozmyślam. O jego okruchach, słodkich jak te drobiny chałki zbierane z kuchennego stołu najczulszym, matczynym ruchem ręki. Pamięć odsyła mnie daleko, daleko w kraj mojego dzieciństwa i każe tam szukać źródeł tej przedziwnej, obsesyjnej skłonności we mnie, żarliwej pasji, która tak często wytrąca mnie zupełnie z prostego biegu dnia i na chwilę, siłą pochodzącą nie wiem skąd — z mojego wnętrza czy z jakiejś rozpłomienionej dalekości — osadza całą bez reszty w osłupiałym pięknem trwaniu. Tych momentów jesienią przybywa, jak przybywa łez wdzięcznych. Zanoszą mnie one w jednym natychmiastowym uścisku na horyzonty duszy, z których zdaje się, że w ciemności widać już tylko jakąś przepastną wieczność, wobec której człowiek instynktownie się broni, choć niczego więcej nie pragnie, niż dać się temu bezmiernemu pęknięciu, tej ranie nienasyconej wchłonąć. Jednak wracam i ogołocona pozwalam, by wyczerpały się do końca maleńkie resztki ognia, które żarzą się jeszcze przez chwilę na podatnej powierzchni duszy.

Wczoraj, Aleksandro, było piękne. Pod wieczór poszłyśmy z Mamusią na spacer, żeby zebrać naręcza dziko rosnącego wrotyczu, nim opadnie ku ziemi i zaschnie. Wcześniej jeszcze narwałyśmy kwitnącego złociście topinamburu — wyrywałyśmy go z ziemi razem z bulwami, żebym mogła posadzić go na tyłach ogrodu, przy kapliczce św. Józefa. Mam nadzieję, że w przyszłym roku pięknie się rozrośnie, to raczej inwazyjna roślina. Odwiedziłyśmy także sklep ogrodniczy, gdzie udało mi się kupić ciemnofioletowe astry i sadzonkę papierówki. To ulubione jabłka mojej Mamusi i z myślą o niej będziemy ją teraz sadzić.

Przede mną naprawdę intensywny październik — zaplanowane są trzy wystawy, jedno spotkanie z uczniami liceum. Dużo pracy, podróżowania, ale przede wszystkim dużo radości i dziękczynienia za wszystko. Spotkania z ludźmi są dla mnie skarbem tak cennym. A w najbliższą niedzielę, jeśli wszystko się uda, wspólne zdjęcia z dwiema zaprzyjaźnionymi rodzinami. Zdjęcia, na które czasu ostatnio tak bardzo mi brakowało. Ale może potrzebna była ta dłuższa przerwa. Tak.. ufam, że wszystko ma swój sens.

Raz jeszcze dziękuję Ci za możliwość poznania Was w Lublinie. I za te polne bukieciki słów, które składasz u naszych drzwi.

Serdecznie i czule
Kamila