czekamy

ptaszkowie

Pragnę

Druga połowa września. Ostatnie rozgrzane plamy słońca, które wniknęły przez południowe okna, leżą wyczerpane pośrodku naszego domu, akurat na stole, przy którym piszę. Kładę dłoń na śnieżnobiałej, dzierganej serwetce, której biel zdaje się teraz w ich obecności płonąć. Lato w zupełnej ciszy kona na moich oczach. Jego gasnący blask, jego milknące piękno przenikają tkaninę ciała, ranią oczy i opanowują serce jakimś bezbrzeżnym wzruszeniem.

Wczorajszy wieczór spędziłam w ogrodzie, przygotowując go powoli do jesieni. Niektóre spośród słabszych odmian rudbekii już całkiem przekwitły, inne, jak na przykład te błyskotliwe, dopiero teraz rozkwitają w pełni i sprawiają, że zakątki przy kapliczkach nie wyglądają całkiem smutno. Niedawno posadziłam przy nich trochę fioletowych marcinków, które dostałam w sadzonkach od Mamusi. Pomyślałam, że ładnie wyglądałaby w ich otoczeniu jeszcze ostróżka, która jeśli przytnie się ją po pierwszym kwitnieniu latem, lubi zakwitać drugi raz wczesną jesienią. Nasycona niebieskość jej kwiatów rozłożonych gęsto na długich, mocnych łodygach zachwyca. Równie mocno zdumiewa mnie też werbena, która kwitnie nieprzerwanie odkąd ją posadziłam, a było to bez mała z początkiem lata jeszcze. Zawdzięczamy jej całe roje motyli, które szczególnie ją sobie upodobały. Teraz goszczą tu głównie rusałki, a czasem zdarzą się też rozłożyste pazie królowej, które wyglądają tak niesamowicie, jakby przynależały do świata baśni.

Ale był też niedawno jeden smutny dzień. Nadszedł bowiem czas pożegnania z wróblem, który mieszkał u nas dobrych kilka tygodni i zaprzyjaźnił się przede wszystkim z Bronią, której dla zaczepki próbował siadać na nosie albo dziobać ją po kłapciatych uszach. Rozczulała mnie przy tym do łez bezradność Broni, która zważywszy na swoje gabaryty miała mocno utrudnione zadanie, by okazać pieszczotę dużo mniejszej i bardziej kruchej istocie, toteż za każdym razem, gdy podejmowała próbę pogłaskania wróbla swoją wielką łapą, niezgrabne ruchy kończyły się najczęściej przygnieceniem go do ziemi i piskiem, który przerywał całą zabawę. Ale mimo to polubili się bardzo, a Bronia mogła godzinami leżąc bez ruchu kontemplować swojego małego przyjaciela skaczącego pomiędzy przedmiotami na półkach. Gdy więc zdecydowałam o wypuszczeniu go na wolność, a był to niedzielny wieczór, wróbel najpierw pofrunął na nieznaczną odległość i wzniósł się do góry, a potem usiadł na naszym świerku. Dopiero po dłuższej chwili spędzonej w milczeniu zdecydował się wyruszyć w nieznane. Bronia stała jeszcze długo bez ruchu, wpatrując się z troską w czerwieniejącą zachodem słońca dal. I choć minęło już dobrych kilka dni od czasu rozstania, czasem jeszcze podchodzi pod wysoki świerk i obiega go dookoła. Ale żadna gałązka nie zadrży znajomą, maleńką obecnością. Nie skłoni się zielony wierzchołek.

A pozostając jeszcze na chwilę przy Broni wspomnę nieco o naszych spacerach. Zważywszy na remont domu, który trwa już od jakiegoś czasu, wychodzimy częściej, niż to miałyśmy dotychczas w zwyczaju, na długie spacery, żeby pobyć w zupełnej ciszy. Idziemy miedzą, aż na przyrwy, a potem w zależności od nastroju, wybieramy albo nasłonecznione pola, które obecnie zamieniły się w ścierniska, albo zacienione rejony brzezinki, które napędzają nam trochę strachu, gdyż w okolicy mieszkają dziki, albo też siadamy na pniu zwalonego przez zeszłoroczną burzę modrzewia i wsłuchujemy się w szum strumyka.

W ostatnim czasie trudno jest mi o modlitwę wewnętrzną przeżywaną w skupieniu w domu. Dlatego te trzydzieści minut, czasem więcej, staram się modlić podczas przechadzki po okolicy. Po prostu idę obok Chrystusa, a przy nas idzie Bronia, patrzymy w tę samą dal, na te same drzewa, z których powoli, aż do bezradnej nagości opadają liście. Zachwycają nas ptaki i wieczorne pasma mgieł, roztkliwiają łkania rozoranych pól, które nie tak dawno przyniosły w darze niezliczone plony. Idąc tak, zupełnie nieśpiesznie, często też patrzymy na moje życie w świetle życia Chrystusa, Jego ofiarności, bezinteresownej dobroci, miłosierdzia, cierpliwej łagodności. Nie czuję się oskarżana. Rozumiem, że te chwile są po to, bym zapragnęła więcej i otworzyła swoje serce na otrzymanie kolejnego daru. Chrystus zdaje się pytać, czego pragnę teraz najmocniej. Jesteśmy właśnie przy tajemnicy bolesnej różańca – modlitwie w Ogrodzie Oliwnym. Proszę, bym umiała przyjmować wolę Twojego Ojca, być wytrwale i z miłością posłuszną, jak Ty. Bym umiała nieustannie wsłuchiwać się w najmniejsze poruszenia Twojego Serca i odczytywać z nich Twoje pragnienia, i aby stały się one moimi pragnieniami. O tak, tego teraz tak bardzo chcę! Wiem, że bezbrzeżnie daleko mi do takiego nastawienia serca, które owocuje stałą gotowością do przyjmowania z radością tego, co w swojej dobroci mi dajesz. Jednak wierzę, ufam, że z Twoją pomocą urzeczywistni się to, czego słodyczy pozwoliłeś mi zakosztować w pragnieniu.

W ptaków bezszelestnym wniebowstąpieniu raniącym kruche powietrze odchodzisz, a ja stojąc tu wciąż w bezruchu, jak ustronne drzewo z gałązkami wzniesionymi w górę, w Tobie cała płonę.

Kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie do Mnie i pije.