Pamiętam wyraźnie sen sprzed wielu lat. Śniłam w nim o domu, w którym niedawno zamieszkaliśmy. Spacerowałam po dużym, nasłonecznionym ogrodzie, który nie różnił się niczym w swoim wyglądzie od tamtego cudownego, pełnego tajemnic ogrodu z czasów mojego dzieciństwa, gdy upalne lato spędzałam zawsze u dziadków. Jednak od strony rzeki, tuż przy płocie, gdzie babcia miała swój skalniak, we śnie znajdowała się duża, pobielana kapliczka poświęcona Niepokalanej. Mocno przemówił do mojego serca tamten senny obraz, tak jasno i przynaglająco, że po wielu latach, gdy w końcu przeprowadziliśmy się do tego przybranego promiennymi wspomnieniami domu, zanim jeszcze go odremontowaliśmy, rozpoczęliśmy na tamtym miejscu budowę kapliczki, czyli chatynki dla Matki Bożej.
Budowa rozpoczęła się wczesną wiosną ubiegłego roku od wykopania ziemi i położenia fundamentów. Mieliśmy nadzieję skończyć prace w kwietniu, tak by móc odśpiewać przy kapliczce pierwsze nabożeństwa majowe. Jednak roboty z wielu przyczyn przeciągały się i ostatecznie, z dłuższymi przerwami, zajęły nam prawie półtorej roku. Budowę zakończyliśmy dwa dni temu, 22 sierpnia, przybiciem ostatnich desek do konstrukcji dachu. Dopiero wieczorem, gdy już leżeliśmy zmęczeni w łóżku, czytając różne wiadomości z dnia, trafiłam na wzmiankę, która uświadomiła mi, że na ten dzień, czyli na zakończenie oktawy Wniebowzięcia, papież Pius XII w 1944 roku wyznaczył święto Niepokalanego Serca Maryi. Wielka radość zalała moje serce, radość i spokój, które spływają zawsze na człowieka, który ze zdumieniem i wdzięcznością raz po raz odkrywa, że nad wszystkim w jego życiu czuwa Opatrzność Boża. Byle tylko z uwagą wsłuchiwać się w Boże Serce i w ciszy rozważać Jego pragnienia.
A lato tego roku było piękne. Z Mamusią nasiałyśmy i posadziłyśmy wiele kwiatów, które nawet teraz, mimo sierpniowych upałów, cieszą jeszcze oczy: złotliny, ukochane rudbekie i jeżówki, ostróżki, onętki, łubiny, naparstnice, werbeny, malwy, dorodne słoneczniki, a teraz czas na wielobarwne astry, a niebawem zbieranie i suszenie bukietów pachnącego końcem lata wrotyczu. Tyle dobroci, tyle radości!
Byłabym zapomniała napomknąć jeszcze o dwóch naszych miłych gościach: rudym, pręgowanym kocie-znajdzie, którego nazwaliśmy Zozikiem, ponieważ został znaleziony pod szpitalem, a także o wróblu, którego Bronia znalazła w cieniu brzozy w naszym ogrodzie i którego od kilku dni karmimy z pęsetki, czekając cierpliwie, aż nabierze sił do lotu, a potem może wspomni o nas niebu, wspomni o nas pod niebem.
