czekamy

ptaszkowie

Melancholia

Raz jeszcze słowo o melancholii

W obliczu spotkania z odwieczną Tajemnicą — której wewnętrznych głębi i otchłani nie jesteśmy w stanie przeniknąć ani zdobyć ludzkim wysiłkiem, a w które jedynie w niezależnym od naszych domniemanych zasług, czysto miłosnym objęciu możemy zostać wprowadzeni — ogarnia nas i przeszywa jednocześnie trwoga i zachwyt, mysterium tremendum et fascinans.

Gdy rozmyślam więcej nad owym ekstatycznym zdumieniem, zdaje mi się, że przy całej świetlistości i rozkoszach tego doświadczenia, ma ono smutny, raczej melancholijny odcień i posmak. Z jednej bowiem strony, czyż w zachwycie nie rozrywa nam serca żarliwe pragnienie zatrzymania na dłużej tej darowanej, błogosławionej chwili, momentu jakoby szczytowego piękna? Przekroczenia czasu i materii, by zanurzyć się całemu w jej słodkim i łagodnym nurcie, który zdaje się pod naskórkiem widzialnego świata płynąć przez jakieś wcześniej nieuchwytne, a teraz z całą mocą przeczuwane przez naszego ducha wieczne krainy?

Ale smutek ten jeszcze inne być może w sobie zawiera powody. Oto w obliczu doświadczanej Tajemnicy, jej nieskazitelnego, dziewiczego piękna, widzimy siebie wreszcie w prawdzie — małodusznymi, skąpymi w dobru i miłości, pełnymi za to mało szlachetnych impulsów, nędznymi robaczkami. I ten widok, budzący bolesną świadomość zaniedbanego powołania, które w promieniowaniu łaski wzywa do konsekwentnego i radykalnego urzeczywistniania w sobie pełni człowieczeństwa, słusznie może nas przecież zasmucać.

Nie tylko samych siebie, ale i świat widzimy teraz inaczej, dostrzegając, jak odwraca twarz od piękna Tajemnicy, gardząc nią, lub otwarcie zaprzeczając jej nienarzucającemu się, czystemu istnieniu. I ten widok, potęgowany świadomością naszej własnej ślepoty i ignorancji, słusznie może i powinien rozdzierać nam serce.

Nie jest to oczywiście smutek, który prowadzi do rozpaczy, a tym, co o tym decyduje jest towarzysząca mu wiara poparta żywym doświadczeniem, że Bóg nieustannie pragnie odnawiać nas w swojej miłości i czyni to na miarę naszego zawierzenia i otwarcia się na Jego przeistaczające działanie. Melancholia, o której myślę, nie koncentruje nas, jak pozbawiony tej miłosnej nadziei smutek zwykł czynić, na nas samych, ale odsyła poza siebie — ku odwiecznej celowości i głębi naszego istnienia, kształtując w nas uważność, pokorę, prawdziwe współczucie i zrodzonego w nim ducha modlitwy wstawienniczej.