czekamy

ptaszkowie

Czy cierpisz, Chrystusie?

Powoli robi się wieczór. Na horyzoncie czerwienieje teraz ostatnia, wąska smużka światła, lśniąca ostatnim blaskiem, rozciągnięta wzdłuż szpaleru wysokich modrzewi rosnących nad strumieniem, drżąca pod tchnieniem nocy. Na schodach przy wejściu do domu psy leżą blisko siebie, ogrzewając się nawzajem swoim psim ciepłem. W oddali słychać nadjeżdżający do stacji pociąg. Zawsze rozrzewnia mnie ten dźwięk.

Niedługo zapalimy świecę z pachnącego, pszczelego wosku i usiądziemy przy dębowym stole w kuchni, żeby odmówić wspólnie nieszpory i różaniec, a potem popatrzymy w nieprzeniknioną ciemność za oknem, która przypomni nam, jak dobrze być blisko siebie, jak dobrze być razem.

Ostatnie dni i długie, nieprzespane noce, gdy ciężko chorowałeś, były dla nas wszystkich wyczerpujące i trudne, jednak nie potrafię przestać dziękować za nie Bogu, bo był to czas wielkiej Jego bliskości i łaski. Nie umiem wyrazić tego w słowach, stoję w obliczu tajemnicy, która mnie nieskończenie przekracza, a jednak w tym czasie bezsilności i szarpiącego z każdej strony lęku, jestem pewna — otworzyły się przed nami szeroko ramiona, w których rozpoznałam cierpiącego Boga. Nie myślał o sobie, choć trzymały Go gwoździe, cały był milczącym współczuciem i serdeczną miłością dla nas.

Czy cierpisz, Chrystusie? Pamiętam, gdy pierwszy raz zadałam to pytanie. Uprzedziło je Twoje pytanie, na które długo bałam się udzielić odpowiedzi. Być może nie wierzyłam, że mógłbyś je zadać, przecież znasz mnie dobrze, wiesz jakim tchórzem jestem, jak bardzo całe życie unikałam trudu i wyrzeczenia, jak wiele wysiłku kosztował mnie najmniejszy gest miłości, w której od pewnego sierpniowego popołudnia zapragnęłam Cię naśladować. Jak wiele wyrzutów sumienia, piętrzących się skrupułów, poczucia winy, że kochanie przychodzi mi z takim trudem, a przecież mogłoby być spontaniczną odpowiedzią otwartego szeroko serca. Taka jednak nędza ze mnie, taka bezsilność. Jednocześnie rosnące z każdym dniem żarliwe pragnienie, by nie odpuszczać, by zmuszać Cię do udzielenia mi tej jednej łaski: wymiany Serc.

Czy cierpisz, Chrystusie? Niektórzy twierdzą, że cierpiałeś tylko raz, oddając swoje życie na krzyżu, a teraz, skoro jesteś Bogiem w wiekuistej chwale, nie możesz już cierpieć. Jednak czasem, gdy cichnie wszystko wokół, a gęsta noc otacza świat, mam wrażenie, że moje serce zostaje na moment porwane i nie wiem jak, przebywa bardzo długą drogę, czy to w myślach, wyobraźni a może we śnie, wstępując od domu do domu, zaglądając w zakratowane okna więzień, chodząc zimnymi korytarzami szpitali, pochylając się nad rozległymi, nabrzmiałymi krwią polami walki, dostrzegając czyjeś płynące w ciemności na poduszkę łzy, wstrząsając się na widok tak wielkiej samotności i biedy, sączącej się pustki. Znam dobrze swoje ciasne serce i wiem, że to nie ono tak głęboko się wzrusza, ale że to ktoś Inny rozlewa tę miłość, ktoś Inny cierpi w nim, tak jak cierpi w tych, o których dane jest nam słyszeć, których dane jest nam mijać, których dane jest nam spotkać.

Moje serce ściemniało, wróciło z długiej podróży, która trwała tylko przez chwilę. Rozpoznaję jego niepewny, lękliwy, wahający się byt, zbytnio troszczący się znów o siebie i swoje własne sprawy. A Ty, Chrystusie? A pragnienia Twojego Serca? Kiedy wstrząsną mną na tyle mocno, bym wreszcie bez lęku o siebie rozłożyła szeroko ramiona i pozwoliła Ci unosić mnie, dokąd chcesz, choćby na krzyż wetknięty głęboko w serce tego świata?

Wierzę, że cierpisz. Każdego dnia odpychany, wzgardzony, zapomniany. Jak bezsilny żebrak u drzwi serca, bo tego jednego nie chcesz i nie możesz — zmusić kogokolwiek, by odpowiedział na Twoją miłość. Więc czekasz — w ciemności rozpoznaję Cię — Spokojna Dobroci, Samotna Ciszo, która wysłuchujesz i okrywasz Słowem.

w Twojej dłoni
jak w muszli światła
schowaj mnie
dla siebie