czekamy

ptaszkowie

Jak to prędko minęło

Nigdzie, kochana, nie będzie świata, jak tylko wewnątrz.

[R. M. Rilke, Elegia siódma]

Czasami budzę się nagle w środku nocy i przez kilka godzin, a niekiedy nawet do świtu, nie mogę na powrót zasnąć. Dom napełnia po brzegi ciemność i miarowe tykanie starego, ściennego zegara. Wielkie psy sąsiada, które wieczorami lubią przeciągle ujadać, o tej porze najwidoczniej śpią spokojnie głębokim snem, którego nie niepokoi żaden ludzki hałas. Jeśli noc jest księżycowa, wędruję powoli wzrokiem po wyłaniających się z mroku krawędziach mebli i fałdach ciężkich, zielonych zasłon. Częściej jednak nie widać prawie nic i bywa, że zdaje mi się wówczas, jakbym obudziła się w tym samym pokoju, ale sprzed wielu lat, kiedy łóżko stało jeszcze odwrócone, dłuższym bokiem przy ścianie, a obok mnie spała babcia, do której ciepłego, wielkiego ciała garnęłam się pośród nocnych lęków.

Jak to prędko minęło. Próbuję przypomnieć sobie na nowo te obrazy, które pamiętam najwyraźniej — ubieranie się wczesnymi porankami lata na Mszę, Jolcię starannie upinającą ciężki, zakonny welon na głowie, kaszel dziadziusia dobiegający z drugiego pokoju, krętą, niekiedy błotnistą drogę do kościoła, wpatrywanie się przez cały czas trwania liturgii w złote serce w bocznym ołtarzu, które planowałam ukraść, bo mówili, że to jest Serce Jezusa; później powrót do domu tą samą drogą, przy rzece, głośne rozmowy z sąsiadami, wprawne ruchy babcinych dłoni lepiących pierogi z serem na obiad, smak rosołu z makaronem albo młodymi ziemniakami, zapach poziomek zebranych do garnuszka, czułe wśród bliskich przekomarzania, odwiedziny u pani Chamielcowej, która wołała mnie do stajni, żeby pokazać z bliska jaskółki i wręczyć bańkę pełną ciepłego jeszcze mleka od krowy. A potem zabawy w ulubionych zakamarkach i skrytkach, które znałam tylko ja i do których nie wpuszczałam innych dzieci. Byłam bowiem dzieckiem lubiącym samotność. Do szczęścia wystarczało mi towarzystwo zwierząt i troskliwa obecność dziadków zerkających co jakiś czas w moją stronę. Przypuszczam, że znaczna krótkowzroczność, której wtedy jeszcze u mnie nie wychwycono, sprzyjała rozbudowywaniu własnych, wewnętrznych światów. Rzeczywistość wokół była zatarta, miękka, malarsko rozmyta, a przez to tajemnicza, choć na ogół przyjazna, szczególnie w tych okresach czasu, które mogłam spędzać na wsi.

Jak to prędko minęło, jakby wiatr gwałtowny przeszedł przez gąszcz dzieciństwa. Dziadziuś z babcią nie żyją, pani Chamielcowa i jej krowa także. Nie mogę zasnąć. Niemy krajobraz nocy, ciemność zalewająca pokój zaczynają budzić we mnie lęk. Przysuwam się bliżej Ciebie, a Ty przez sen całujesz mnie we włosy tuż nad krawędzią czoła. Nie będę Cię budzić, śpij dobrze, Kochany. Jak gdyby jeszcze niepocieszona, próbuję zwinąć się w kłębek wewnątrz siebie, otulić jądro drżenia własną duszą, ale coś delikatnie popycha mnie do zmierzenia się z tą jaskrawą, wyłaniającą się pośród wielkiej ciemności świadomością nieustannej straty, pełną goryczy i nieutuloną, a jednocześnie piękną jakąś przedziwną nadzieją wiecznej pamięci i spotkania ogarniającego te wszystkie chwile w jednym miłosnym uścisku. Lęk powoli ustępuje miejsca odczuciu głębokiej, przenikającej cały wszechświat ciszy. Nie potrzeba już słów ani myśli. Wystarczy milcząca obecność — może ta, której zabrakło w Ogrodzie Oliwnym. Obecność otwierająca ku Innej Obecności, leżącej w naszym zasięgu, lecz poza naszym pojmowaniem — niewysłowionej, najsłodszej.

Ciemność nie rozprasza się, a jednak odsłania na moment Serce — ukryte i nagie pośród wszystkich ludzkich ciemności — bijące w najgłębszej pokorze, miłości i współczuciu.

Pragnę wyżebrać u Ciebie nić, najmniejsze włókno, które uczyni moje serce choć odrobinę podobnym Twojemu. Proszę Cię o ten najdrobniejszy serca nadmiar. Czy mogę jednak przy Tobie, Nieskończony, zakreślić granice swemu pragnieniu?