czekamy

ptaszkowie

Przy starej jabłoni wydarzają się najpiękniejsze zachody słońca

Wstaliśmy przed piątą, za oknem o tej porze jest zupełnie ciemno. U sąsiadów światła pogaszone, zapewne jeszcze śpią. Zaparzyłam mocną kawę, a Ty przygotowałeś chleb i wodę do popicia lekarstw. Jedliśmy w milczeniu, otoczeni półmrokiem i ciszą. Zauważyłam na Twojej twarzy, może w spojrzeniu, cień troski dnia poprzedniego, choć tej nocy zdawało mi się, że spaliśmy oboje głębokim, dobrym snem. O nic jednak nie pytałam.

Później wróciliśmy do pokoju, prześcieradło było jeszcze ciepłe. Usiadłam na krawędzi łóżka, tak że stopy wisiały bezradnie w powietrzu, a Ty nakryłeś mi plecy kołdrą, ukląkłeś na podłodze i przygarnąłeś mnie ramionami mocno do siebie. Przyłożyłam czoło do Twojego czoła i szeptem zaczęłam „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, a potem moją ukochaną modlitwę, zanurzającą dzień w Jego Krwi, w tym niewyczerpanym, Rannym Źródle, które uczy nas prawdziwego pragnienia.

A więc zanurzamy, Boże, w Twojej Przenajdroższej Krwi cały rozpoczynający się dzień, który jest darem Twojej miłości, wszystkich którzy prosili nas o modlitwę, którzy modlą się za nas i tych, którzy naszej modlitwy potrzebują, a szczególnie owych nicponi, co nas nie lubią i nam złorzeczą; zanurzamy Kościół święty, wszystkich kapłanów, zakonników i siostry zakonne, ludzi rozeznających powołanie i tych w kryzysie powołania, całą rodzinę karmelitańską, a szczególnie A. i I.; wszystkich chorych, cierpiących, samotnych, smutnych, bezdomnych, zmarzniętych i głodnych, wszystkie dusze w czyśćcu cierpiące, Polskę, Ukrainę, Rosję i cały świat. Prosimy niech Twoja Krew przynosi według Twojej woli uwolnienie, uzdrowienie, oczyszczenie i uświęcenie. Niech dziś zajaśnieje chwała Twojej Krwi i objawi się jej moc. Ofiarujemy Ci się przez ręce Maryi, naszej Matki, której zawierzamy całą naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Przyjmujemy wszystko, co nam dziś ześlesz, ku chwale Twojej Krwi, ku pożytkowi Kościoła świętego i jako zadośćuczynienie za nasze grzechy. Amen.

Potem odprowadziłam Cię do ganku, żebyś mógł się ubrać i patrzyłam na Ciebie przez szybkę — nie pozwalasz mi wchodzić, nad ranem jest tam zawsze bardzo zimno. Pożegnaliśmy się pocałunkiem. Przez okno w łazience mogłam dalej patrzeć, jak powoli oddalasz się na miedzy.

Wróciłam do kuchni i usiadłam przy stole nad pustymi talerzami. Zwilżyłam palec językiem i zebrałam resztę słonych okruszków. Niedługo zacznie wschodzić słońce.

Jakże cudownie czerwień jutrzenki rozpłonęła tego dnia nad brzegiem rzeki, a potem wyżej, wśród obnażonych jesiennym wiatrem gałęzi drzew i porzuconych ptasich gniazd. Chwilę wcześniej odezwały się koguty, słychać je nawet przy zamkniętych oknach, ale mnie ich donośne i przeciągłe pianie zupełnie nie przeszkadza — wywołuje raczej miłe wspomnienia sprzed wielu lat, gdy wczesnym rankiem babunia i dziadziuś zostawiali mnie w domu śpiącą, a sami szli w pole, żeby zbierać w łubianki maliny i czarne porzeczki. Dołączałam do nich znacznie później, gdy słońce wreszcie obudziło mnie swymi promieniami, albo gdy zrobiły to koguty, a czasem nawet i nachalna, kąśliwa mucha, łaskocząc po wystawionych nad kołdrę łydkach. Zbierałam się wtedy prędko, najprędzej jak się tylko da i z butelką wody mineralnej z sokiem malinowym pod pachą, biegłam wzdłuż miedzy w pole razem z psem Czarkiem. Dzisiaj często tam spaceruję, przesuwając wolno drewniane paciorki różańca i wdychając zapach wieczoru. Na końcu, przy starej jabłoni, wydarzają się najpiękniejsze zachody słońca.

Przedpołudnie minęło mi szybko. Otworzyłam okna w całym domu, żeby przewietrzyć, zmyłam naczynia, zebrałam wczorajsze pranie i wywiesiłam w to miejsce pościel, wymieniłam wodę aksamitkom przy kapliczce świętego Franciszka, odwiedziłam chrząszcze w warsztacie dziadziusia. Udało mi się nawet zrobić im zdjęcie, światło tak przecudnie wpadało do środka przez zapajęczoną firankę.

Popołudniu przyjechała Mamusia i pojechałyśmy razem na cmentarz, żeby zobaczyć jak Jola przygotowała grób babuni i dziadziusia na Zaduszki. Przystroiła go wielkimi, białymi chryzantemami, pięknie wyglądały wygrzewając się w miodowym, jesiennym słońcu. Trochę jeszcze pospacerowałyśmy alejkami wzdłuż grobów, można było poszurać butami w opadłych liściach. Mamusia opowiadała mi, jak czasem w chorobie wystarczy człowiekowi kilka kropel wody, by poczuł się szczęśliwy i zaspokojony. A ja myślę, że to jej troskliwa miłość, która nie pamięta złego, przyniosła W. to szczęście i ulgę w cierpieniu.

Potem pojechałyśmy jeszcze do sklepu po grabie i motykę, ponieważ drzwi od szopy, w której składujemy narzędzia, są zablokowane przez drewno na elewację. Dzień coraz szybciej chylił się już ku wieczorowi. Mamusia odwiozła mnie do domu, żebym zdążyła jeszcze trochę popracować, więc od razu zabrałam się za grabienie suchej trawy, rozbijanie kretowisk i zbieranie w worki przegniłych słoneczników.

Wróciłeś przed zmierzchem.