czekamy

ptaszkowie

Ostatni obrót ziemi

Najmilsza moja!

Rok w rok orbitalny ruch kosmosu przyprowadza nas – na powrót, na nowo zdumionych kolistością cudu – do tego samego stałego punktu sierpnia, kiedy powietrze po raz pierwszy daje za wygraną pod zalewającym naporem kolejnego upalnego popołudnia i przyklęka na ściernisku, by nabrać oddechu. Światło wczesnego lata wdarło się w czerwcowe dni, a spowolnione w krystalicznym miąższu grubej tafli lipca dopiero co zdołało z trudem przesączyć się na jego drugą stronę. Zmęczone przystanęło nieruchomo przed dalszym biegiem ku iskrzącym mrozem styczniom. Tymczasem wyrasza się w eterze lepkim bursztynem wieczorów – to jest tych kilka epifanicznych dni, kiedy można skosztować dojrzały, a szybko przekwitający, owoc światła.

„W twoim świetle oglądamy światło.”

Aż dziw, że owa tercja roku liturgicznego nie kulminuje u nas tak znacząco, jakby się należało, w swojej letniej passze Maryi.

Ledwo tylko słońce ześlizgnie się w szczelinę widnokręgu, a już pierwsza – bardziej nieśmiała niż groźna – północna wilgoć snuje się wzwyż murów domu i wlewa niepostrzeżenie przez uchylone okno sypialni.
Przed zaryglowaniem na noc drzwi wychodzisz jeszcze do ogrodu, by zebrać pościel.
Młode jaskółki w wieczornej szkole ćwiczą się w zwinności.
Ptaki są posłami melancholii.

Tego lata towarzyszyły nam przecież znowu same cuda. Nabrzmiewa kosz dobroci i nie sposób w ludzkiej kondycji nie zacząć zadawać lękliwych pytań o termin i sposób spłaty tego długu. Bezkarność nasza staje się ciężarem na szali win.

“Uciążliwie jest płacić i ciągle być dłużnym. Niepomny, co od Niego wciąż otrzymywałem, nie potrafiłem pojąć, że wdzięczne umysły, dług mając, nie są dłużne, ale płacą stale i, będąc dłużnikami, z długu są zwolnione.”

O! Sekretarzu Łaski – zbaw nas, zbaw.
Od winy, którą odsłaniają w nas spojrzenia niebiańskich gromad.
Niech najświętszą prawdą okaże się, że “one lśnią nie na darmo; i nie myśl też sobie, że gdyby tutaj ludzi nie było, to Niebu brakowałoby widzów, Bogu uwielbienia.” Amen.

I jeszcze dla pamięci –
Ciemno brzmiący flet rozsupłujący dusze w pojedyncze nici, głaskane wiatrem dźwięku.
Bezwzględnie niepojęta jak dotychczas, nowa jakość wyobraźni zapośredniczona w przerażająco pięknym dziele Miltona, które w nabożnym skupieniu słuchałem wieczorami, ożywiane Twoim głosem muzy niebiańskiej.
Czytanie Mateusza “Gwiazdozbioru”, czytanie JM “Pism jakubowych”.
“Spooky action at a distance” – kwantowe splątanie małżeńskich dusz.
Wyobraźnia kosmiczna: pylaste warsztaty protogwiazd, tamburynki dziur czarnych i białych, zaklęte w synchroniczność pulsary i porcelanowe karły, rotujące w śliskiej ciemności.
Ciasto czasoprzestrzeni ledwie naruszone żyletką inicjującą orbity pęknięć i propagację torów chóralnych modlitw planet.
Teleskop sięgający pierwszych, intymnych wersów Księgi Rodzaju. Orszaki ciał niebieskich naplecione na cieniutkie szkielety figur.
Uszczęśliwiająca alegoreza i chleb na zakwasie.
Poranne studium kanonu – dzieje Eneasza i dzienna porcyjka „Pieśni ofiarnych” Tagore.
Wreszcie słup słomy tańczącej na ściernisku – ledwie dał się słyszeć szmer łagodny i lekki.

Bardzo polubiłem odmianę, jaka zaszła przez ostatnie dziesięć lat od Twojego nawrócenia.
Ciała doskonale czarne, jakimi byliśmy, stopniowo przyodziały się w biel nowych szatek.
Dzisiaj ta coraz bardziej obecna biel daje mi nadzieję, że może coś z nas jeszcze będzie.
Coś świeżego i lekkiego – ale bez pośpiechu.

I wreszcie miłość: bardzo bliska i na nowo odkryta.
Świeża i młoda, jak górski strumień.
Zadzierzgnięta w ciele jak nigdy dotąd.
Włączająca bezwstydnie naturę i jej źródła, uwalniająca zmysły ku właściwej każdemu z osobna dojrzałości spotkania, gdzie dotyk ściera się z dotykiem, spojrzenie muska ze spojrzeniem, zapach sieciuje z zapachem, smak miesza ze smakiem.
Jedynie słuch pozostaje w schronieniu ciał: przyjmując, nasłuchując, nic od siebie nie dając prócz wytężonej uważności, dyrygując wszystkim ku wypełniającej się harmonii.
Spostrzegłem, jak jesteś żyzna.
Moja najdroższa K., najsłodsza przewodniczko ku pełniom…

Nie dalej, jak kilka dni temu, oglądaliśmy znów Dzieci z Bullerbyn.
Ten czas już minął.
Nastał czas Hobbita, czas wielkich, epickich narracji, które będą nas karmić całą jesień aż do Adwentu, kiedy to o poranku zapalimy zimowe kwiaty lampionów.
Ale o tym więcej w dalszej części naszych przygód na tej ziemi.