pies jakiś nieswój
przysiadł przy kolanie, zamiata ogonem
wpatruje się w górę
ale jak gdyby syty, nic nie chce
jakiś koniec chyba – myślę
w końcu, choć raz! – myślę – lecz czy to w ogóle możliwe?
i co teraz będziesz? – pytam
czekał będziesz
tak, czekał będziesz, czekał będziesz
ej, jakiś podejrzany jesteś – dorzucam po chwili
postałem chwilę drapiąc go pod pyskiem
dawno nie słyszałem takiej ciszy przed południem
nie wiem ile tak stałem
nazajutrz zdarzyło się, że wyszło na nocne niebo koło
ludzie! znaki! – wołam po wsi – powtórne przyjście idei!
siódmego dnia lutego
słyszę zaskoczenie w głosie ojca
widzę zdziwienie na twarzy sąsiada
noż to ci dopiero. zawołam baby. ale żeby dziś? – odkrzykuje i z irytacją zawraca z drogi
a stało się to, aby wypełniło się pismo
majstersztyk: tak prorokować, żeby i tak nikt się nie spodziewał – myślę
na innym miejscu było znów: nie znacie dnia ani godziny
czy to nie aby o dziś właśnie? najmniej oczywisty dzień roku
feria, piątek po czwartku a przed sobotą
dzisiaj jeszcze nic się nie wydarzyło
tymczasem koło przyoblekło się w jak najbardziej realny obwód
wyciągam ponad siebie rękę i w ranę nieba wkładam zuchwale dłoń
i sprawdzam, liczę miejsca po przecinku,
i krążę po obręczy
szukam zgrzewu, karbu,
gdzieś musi być zadzior, o który skaleczę palec
zbiór liczb wymiernych
zbiór liczb niewymiernych
w jednym zbiorze rzeczywistym
między nami a wami zionie ogromna przepaść
tylko koło – wcielone – przetrzymuje mnie w widzeniu
obejmuje
czy przenika?
powołuje w głąb
czy wzwyż?
