czekamy

ptaszkowie

Pod ikoną Eliasza

Rafał siedział niespokojnie pilnując zsuwającego się z niego skrawka cienia. Było samo południe. Wiedział, że rozmawia o tych sprawach bez stosownego upoważnienia.

– Po mojemu, to wy wszyscy i zawsze – a wydaje mi się, że w tym wieku szczególnie – potrzebujecie widza, kogoś przed kim lub względem którego istniejecie. Kto potwierdza samym swoim istnieniem wasze istnienie, jest dla niego miarą. Desperacko potrzebujecie tego drugiego, rozumnego współuczestnika waszej transformującej się w czasie indywidualności. Ostatecznie zadowolicie się widzem biernym, li tylko obserwatorem, świadkiem, byleby kimś rozumnym i obecnym. O! O tę jakość właśnie wam chodzi. O kogoś, kogo potencjalnie można uruchomić, zaktywizować. Ale najchętniej będziecie igrać już z tym czynnym – tym, który jest wielopoziomową tajemnicą, z którym można aktywnie i interesująco współdzielić siebie, wciągać go w orbitę waszego życia, w konstelacje waszych społecznych sytuacji. Wikłać jego i siebie, aby powołać do istnienia abstrakcję – was. Oddziaływać grawitacyjnie pojawieniem się w jego bliskości, już to samym faktem waszego istnienia – istnienia szukającego swojego własnego potwierdzenia w tym właśnie akcie–fakcie oddziaływania. Widzisz, fakty mają tu zdecydowaną przewagę nad ideami i może w tym tkwi wasz problem. W ogóle to mało w was odwagi do zawierzenia ideom, do wchodzenia i do trwania w wielkich, uwodzących opowieściach. Za to na twardych faktach rzeczywistości możecie się oprzeć, dosłownie. Wasze istnienie poszukuje potwierdzenia w takich faktach, aby zaistnieć niezaprzeczalnie, jak gdyby raz a dobrze, bez lęku. Jednak wciąż na nowo stające się jest również ciągle głodne nowych, bez przerwy aktualizowanych faktów, przez co ma nieustanną pretensję do wywierania coraz to nowego wpływu na kształt i drogi drugiego człowieka – do formowania go, przekonywania, przekabacania, przeciągania, sprawowania władzy. Ale żeby nie było tak jednostronnie, to jesteście też skłonni do uległości, do poddawania się wpływowi, choć… – i tu Rafał zamyślił się – dlaczego to zdaje się wam takie trudne? Jakby pod prąd czy co, jakby na przekór czemuś? I niby czemu? A jeśli nie pod prąd, to czym jest ten tak trudny do przezwyciężenia opór w was?

No, ostatecznie nie jest tak źle – kontynuował po chwili – zdaje się, że też potraficie być ulegli, łagodni, poddawać się wpływowi innych. Inspirujecie się drugim, słuchacie go, uczycie się od niego, naśladujecie, służycie mu ofiarnie. Tak czy owak – Rafał wstał, przeszedł na przeciwległą ławkę i zakaszlnął kilka razy głośno starając się jakoś rozdrażnić leżącego słuchacza, aby ten w końcu wziął się do życia – po prostu potrzebujecie posiłować się z drugim, powchodzić w kontakt, ścierać się nawzajem, dotykać, aby dowiadywać się, nieustannie dowiadywać się o własnym istnieniu, tym sposobem – we własnym mniemaniu – niejako podtrzymywać je w tymże istnieniu. Potrzebujecie być uwikłanymi w relację, wiesz przecież o co mi chodzi. No, jak… – zawahał się szukając porównania, które do niego trafi – jak dwie strony tego samego równania, żadna nie drgnie bez wiedzy tej drugiej. Rozumiesz?

Czy to nie z prostej potrzeby bycia zauważonym – mówił Rafał – wynika przesadne skomplikowanie waszego istnienia w tym świecie? Czy można wyobrazić sobie, że to właśnie ta potrzeba jest uzasadnieniem dla podejmowania codziennej aktywności i trudu w świecie w ogóle?… Skoro już jesteśmy przy aktywności, to… A wstańże w końcu – szturchnął Rafał swojego rozmówcę mówiąc przez zaciśnięte zęby –  i jedz! Przed tobą długa droga!

Zastanów się, skąd biorą się twoje grzechy, które teraz gnębią cię tak żałośnie? Pycha – czy nie z nieodstępującej świadomości tego, że widzi cię inny? Zazdrość – czy nie z jeszcze trudniejszego do ominięcia faktu, że ty widzisz innego? Kłamstwo, obmowa, plotka, osąd. Dołóż do tego przywiązanie do wygód świata, do opinii innych… A wszystkie one razem wzięte – czy nie biorą początku z tego, że brak ci jasnej świadomości… a właściwie może lepiej byłoby powiedzieć, że brak ci dotkliwego faktu, że nieustannie widzi cię Bóg?

– Widzi mnie Bóg? – przebudzony tą myślą, z namysłem i bardzo powoli, prawie że sylabizując zapytał Eliasz.


– A jak to jest być pustelnikiem, eremitą? – nonszalancko zapytał Eliasz. – Pustelnika nikt nie widzi. I on nikogo nie widzi. A więc jak on istnieje? Trudzi się i morduje, modli i walczy z demonami. Mądrość, którą zyskuje tocząc spory z sobą samy i z duchami, w skrajnym przypadku pozostaną bez świadectwa – bez świadka. Przejdą bez echa. Jak gdyby włókno czasu nie przewlekło się przez jego istnienie – przepytywał Rafała odpakowując z płócienka podpłomyk do spożycia. – Wygląda na to, że jedynym sposobem dla pustelnika jest desperackie trwanie w Bożej obecności, drżenie o to, aby nie wyjść spod jego spojrzenia, obstawanie przy świadomości, że jest on – Bóg – strażnikiem sensu jego istnienia, że tylko wobec Boga ma on – pustelnik – jakikolwiek sens. I ostatecznie, że tylko Bóg jest jedynym obserwatorem i świadkiem jego życia. Bo czy „liczy się” w ogóle takie życie, które nie pozostawi po sobie świadectwa, które nie zostanie zapamiętane? Pustelnika nie interesuje chyba jakaś wielka pamięć historyczna ani nawet pamięć kolejnych pokoleń. Myśli o pamięci o wiele skromniejszej, o jakiejś mikro-pamięci metafizycznej, o niczym więcej niż o jakimś podstawowym, imiennym pokwitowaniu za odbyte życie. Tyle wystarczy. Jakiego trudu wiary i jakiej heroicznej odwagi potrzeba, aby tym się zadowolić, aby wytrwać pod presją tej idei? Bo czy ostateczną pokusą pustelnika nie jest to, że być może Bóg – Ten, który jest w zasadzie ostatnim i jedynym gwarantem jego sensu – wcale nie patrzy? Nie widzi? I czy ta pokusa – doprowadzona u niego do skrajności – nie jest tą samą pokusą ludzi żyjących w świecie, przybierającą jednak dla nich inne formy, ale tak samo nie pozwalającą im przekroczyć progu radykalnego zawierzenia Bogu, porzucenia świata, aby zarazem móc w nim pozostać jako świeccy mnisi? Czy może podobny, pustelniczy charyzmat przyjąć na siebie człowiek żyjący w świecie?

– Zdecydować się żyć jak pustelnik, to zdecydować się zamieszkać w Raju jakąś częścią siebie, poza czasem, a więc poza władzą kauzalności. Być jak foton, światło – wszędzie teraźniejszo, właściwie to definiować teraźniejszość, definiować wszędzie – rozmarzył się Rafał. – Wiesz, istnienie czasu jako takiego jest warunkiem pamięci w ogóle – kontynuował, widząc wyraźnie zaciekawionego Eliasza – i to nie byle jakiego czasu, ale takiego, który ma określony kierunek upływu – w przód, a nie w tył. Czy to w ogóle możliwe – wtrącił Rafał, jak gdyby ciekaw możliwości ludzkiego umysłu – żebyś wyobraził sobie czas skonfigurowany według innej zasady? Czy to możliwe żebyś wyobraził sobie, że zjawiska nie następują po sobie, ale jakoś inaczej, w innym porządku, albo nawet bez porządku? 

– Chyba nie – wymówił niewyraźnie Eliasz wsuwając łakomie kolejny ułomek do już pełnych ust.

– Czas jest potrzebny, aby pamięć mogła w ogóle zaistnieć. A pamięć musi istnieć, abyś… no co tu dużo mówić… mógł być zapamiętany. Słusznie pytasz zatem – kto będzie pamiętał o pustelniku? Na jakiej zasadzie oparte jest jego istnienie, jeśli nie ma on widza dla siebie, świadka? Czy będzie go widział i o nim pamiętał Ten, z którym nie można się siłować, tak jak czynią to ludzie między sobą? Ten, którego nie można uwikłać w ludzką grę? Ten, którego nie można do niczego przekonać, którego nie można niczego nauczyć? Ten, który jest niedotykalny, rzekłbyś: nie-faktyczny? – tutaj Rafał pochylił się nad Eliaszem, przybliżył do niego poufale twarz, gdy ten sięgał po dzban z wodą i rzekł: – Wreszcie powiedzmy sobie szczerze, skoro już tu sobie tak siedzimy, tak między nami, stworzeniami, ale z poziomu ludzkiego padołu… – zbliżył się jeszcze bardziej i zapytał prowokacyjnym tonem – Ten, o którym koniec końców nawet nie wiesz, czy cię widzi?

– No tak, tak – Eliasz odsunął swoją głowę czując dyskomfort spowodowany mocną bliskością Rafała. – Mówią, że widzi. I to dobrze, dobrze, niech tak właśnie będzie, tego się trzymajmy! I to nie jest wcale dla mnie takie straszne, gdyby mnie widział nieustannie, to wcale nie napełnia mnie lękiem, wręcz przeciwnie – uspokaja mnie. Może się zdziwisz, ale właśnie w tym pokładam wszelką swoją nadzieję. Jednak… – Eliasz powoli wstał i zaczął krążyć wokół krzaka. Dumał i dumał drapiąc się po brodzie i w końcu wypalił bezceremonialnie. – Jednak co, jeśli nie widzi? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? No… ty pewnie nie. Ale ja już muszę! Konsekwencje tego byłyby dla mnie, dla synów Adama katastrofalne. Bo i warunek jest tutaj postawiony ostro, a kwantyfikator wielki – musi widzieć! I to musi widzieć wszystko! Wszystko-wszystko. A czy my w ogóle wiemy, co to jest wszystko? Począwszy od mikro-skali, gdzie świszczą elektrony rysując powietrze, jak metalowe kulki w szkliwionej misce, aż po procesje chórów galaktyk wyśpiewujących chwałę Pana, bo “ustanowił je na zawsze, na wieki; nadał im prawo, które nie przeminie”.

Eliasz zawiesił głos. Rafał patrzył w niego coraz bardziej zaciekawionym wzrokiem. Znając już skądinąd gwałtowność swojego rozmówcy słusznie spodziewał się jakiejś niewinnej herezyjki. Eliasz przeczuwał, że to, co wyrywa mu się z ust może być o jeden krok za daleko.

– Pamiętasz, o co Pan pytał Hioba na okoliczność sporu, gdy wpierw musieli ustalić sobie właściwe proporcje? Pytał go: gdzie byłeś, kiedy zakładano podwaliny ziemi? Czy sprowadzasz poranek i czy pouczasz jutrzenkę o jej miejscu? Czy zrodziłeś dno przepaści? Czy znasz drogę do siedziby światła? A ciemność, gdzież jest jej mieszkanie? Czy porodziłeś krople rosy? Czy w łańcuszek zawiązujesz Plejady i rozluźniasz sznury Oriona? Czy wysyłasz błyskawice, aby biegły i mówiły do ciebie “jesteśmy”? Pamiętasz? Byłeś tam, gdy to się działo. Właśnie, właśnie… A dzisiaj to ja chciałbym zapytać Pana, czy tak jak się o Nim mówi, rzeczywiście jest stroicielem orbit elektronów? Adoratorem pyłu miłości podnoszącego się ze skóry podczas delikatnego dotyku? Sekretarzem łask, których sam udziela? Gwarantem konsystentnej struktury sensu?

– Jak rozumiem, chcesz Go po prostu zapytać, czy będzie cię widział w ukryciu, gdy sam znajdziesz się w miejscu ukrycia? Gdy porzucisz względy świata i pójdziesz odważnie w ukrycie, to czy znajdziesz tam to, co ukryte, albo więcej nawet: czy ty sam zostaniesz odnaleziony, zapamiętany, zobaczony, uwolniony spod czasu? 

– Tak, właśnie tak! Bo jeśli choć jeden szczegół umknie Jego uwadze, to co wtedy? Jeśli nie jest wystarczająco skrupulatny, drobiazgowy, wnikliwy? Jeśli przeoczy mnie choćby na jedną długość Plancka? Czy to nie znaczyłoby, że obieg łaski byłby nieszczelny, że może upływać, wyciekać gdzieś trud, staranie, sens? Albo jakaś epifania, dajmy na to, wydarzy się, jak każdego dnia, a ja jej znów nie podołam, nie udźwignę jej cudowności, która przytłoczy moje istnienie? I zmarnują się te ogromne rozległości dobra, piękna, prawdy bez wspierającej asysty wystarczająco wnikliwego, pojemnego widza, adekwatnego świadka. Bez pomocy Sekretarza Łaski jestem zgubiony! Bo któż inny, jak nie On, jedyny mocny, zbierze do niedziurawego naczynia tę powódź opłukującej i ściekającej po mnie mnie wody łask, żeby nie przepadła nie nasączywszy pierwej mojego kamiennego serca? Kto zaświadczy o tej hojności przed Panem, jeśli On sam mnie w tym nie wspomoże, a kto wie czy nawet nie wyręczy, nie usłuży tym wysiłkiem bycia zachwyconym, nie dopełni deficytów wdzięczności, kiedy ja będę jedynie gościem na Jego przebogatej uczcie? Kto będzie godniejszym ode mnie widzem tych codziennych epifanii, który je zapamięta i przechowa nawleczone wiernie na włókno pamięci takimi, jakimi były – z całym ich bogactwem, w całej ich pełni? Bo czy my, skoro już jesteśmy temporalni, wrzuceni w ten czas, to czy nie jesteśmy też związani powinnością pamięci, która jest materią czasu? A jeśli tak, to cóż to za koszmar wyobrazić sobie, że nikt nie patrzy razem mną! Jeśli zostałbym wobec tych łask sam, to któż mnie wtedy, nieszczęsnego, wybawi od kary za tak wielkie marnotrawstwo?

– No ciekawe, ciekawe, nie powiem – przerwał Eliaszowi rozbawiony tym zuchwałym wybuchem Rafał. – Może mam dla Ciebie sposób, żebyś zmniejszył ciężar swojej winy? – zasugerował pół–żartem, pół–serio. – Czy być może nie wynika z tego, że waszym obowiązkiem wobec innych waszych braci jest być współ-świadkiem dla siebie nawzajem? Uczestniczyć w bliskości w waszych wspólnych, codziennych trudach i radościach, w tym prozaicznym, cichym, ukrytym życiu? A szczególnie być takim współ-świadkiem dla tych braci osamotnionych, tych którzy pierwsi mogliby mieć to rzekome prawo do wrażenia, że nikt nie patrzy, że zmierzają do nikąd, że struktura sensu się rozłamała, pękła na części i dobro, prawda, piękno ścieka po nich pozostawiając ich wciąż spragnionymi? Czy możesz wspierać ich w patrzeniu, wspomagać ich nieme dusze w doświadczaniu tych łask? Myślę, że może to być dzieło miłosierdzia względem bliźnich – dzieło wspierania sensu ich istnienia poprzez wspólne patrzenie, wspólne zapamiętywanie, wspólne mieszkanie w czasie, w którym oni – osamotnieni – niedomagają. Wiesz o tym, że to dzieło nie może równać się z dziełem Pana i największe nawet wysiłki – jak słusznie zauważyłeś – nie są w stanie zastąpić pracy Sekretarza Łask, ale może jest to coś, co na swoją miarę mógłbyś zrobić?

– Ech, Rafale… wysyłasz mnie na pustynię, popychasz mnie do drogi! Skąd ja mam wziąć odwagę, by aż tak uwierzyć idei? Jak tu się nie bać, powiedz mi? Jak się zostaje pustelnikiem? Niechże więc Pan da mi silny dowód na miarę tych wypominek Hiobowi. Niech pokaże mi swą moc, niechże przejdzie przede mną w wichurze, niechże się pokaże w ogniu! Niech sam powie, gdzie był, gdy zakładano podwaliny ziemi i tym samym wykaże, czy jest wiarygodny, czy ma moc widzieć takim widzeniem, które usprawiedliwia! Niech pochwali się, czy widzi w ukryciu, czy nie przechowuje pamięci w glinianych naczyniach. Fakt! Tak, my lubimy fakty, w tym nasz problem – bo taka jest nasza kondycja, tak już jest w tej czasoprzestrzeni i obawiam się, że nie zrozumiesz tego, Rafale. Niechże więc da mi fakt! Niechże się da dotknąć, niechże stanie się faktem w świecie faktów, choćby najmniejszym, łagodnym powiewem… 

– Tak, tak, wiesz, chyba cię rozumiem… Przydałoby ci się coś naprawdę mocnego, coś bezprecedensowego. Gdyby tak może jakieś… Wcielenie? – zapytał z przekąsem Rafał.

– O żesz ty! Nie drwij sobie ze mnie, okrutniku! Dla Ciebie to wszystko jedno i to samo, cały jesteś ze światła, trwającym teraz! Nie masz pojęcia o czym mówisz. Dla mnie to było dawno! A ja jestem dziś! I ja jestem naprawdę! Niechże i On będzie! – rzucił rozgorączkowany już Eliasz.  

– To może… Eucharystia?